Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Siekierzyńskich! a mnie to będą winni! gdyby nie ja, nigdyby się nie ożenił.
I stolnik najpierwszy pospieszył dniami kilku przed weselem do Marżyckiego, wioząc z sobą i obrusy i sreberko i sprzętów trochę, któremi sądził, że się na taką frekwencję gości przysłuży. Tadeusz przybył w wigilję dnia ślubu piątką tarantów dobranych prześlicznie i powozem nowym, z Warszawy sprowadzonym umyślnie; za nim jechała bryka piątką kasztanów i mniejszą czwórką siwych mierzynów zaprzężona. Woźnice palili z bata zamaszyście, a pan Sebastjan w ganku czekał z kielichem zięcia ukochanego.
Czemuż tak smutnie, tak ponuro siedzi w bryczce pan Tadeusz, czemu twarz mu się nie wyjaśniła, czoło nie rozchmurzyło, owszem na widok dworku mgłą zaszły oczy, coś ucisnęło serce i jakby wspomnienie jakieś wzruszyło go do głębi, chwycił się za pierś, podniósł oczy, westchnął i rzucił się w brykę, jakby krył od oczów.
Ale nie czas wspominać, smucić się, żałować, potrzeba się weselić, krzyk w ganku — Vivat! i pan Sebastjan chwyta zięcia w uścisk silny, a nad głową jego unosi vitrum gloriosum, pełne złocistego płynu. Stolnik płacze z radości, a Klara w oknie ramionami ruszyła. Tadeusz wysiadł poważny i uszedł od głośnych przywitań do narzeczonej.
Wieczorem już rozpoczęła się hulatyka, bo część gości z dalszych stron zjeżdżać się poczęła; do późnej więc nocy brzęczały kielichy i pan Marżycki chodził od jednego do drugiego, ściskając,