Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mości dzieju, kto nie wypije! — Nie dali się też bardzo prosić Mazurowie i wychylali kielichy raźnie, tak że już kilku do ścian się przyparli, inni na ławach szukali podpory, inni pod ręce się brali, spodziewając się więcej sił w towarzyszu, a znajdując tylko tęż co u siebie nóg niepiewność i głowy zawroty.
Śniadanie znikło w mgnieniu oka, a toasty trwały niewyczerpanej rozmaitości, pod tysiącem pretekstów wznawiane. Stolnik, obawiając się ataku pedogry i pana Sebastjana zarówno, przyjmował pełne od niego, ale je zaraz bardzo zręcznie wylewał na doniczkę z Karolinką, która stała w oknie; Tadeusz z pijanymi odmieniał kielichy, coraz to próżnego dostając, a mało kosztując w istocie. Wszyscy, prócz naszych dwóch panów, byli pod hełmem, a gospodarz, który każde zdrowie sam pierwszy wnosił, zaczerwieniony był tylko i ochoczy, ale nie piany wcale; o jego głowę nie takie opierały się już uczty!!! Z szczególną był grzecznością i uprzejmością dla pana Tadeusza, którego wreszcie wziąwszy sam pod rękę, wprowadził do drugiego pokoiku, gdzie siedziała panna Klara, zajęta jakąś robótką, z miną rezolutną ale posępną: w progu jeszcze zmierzyła oczyma pana Siekierzyńskiego od stóp do głowy, i gdy ojcec go jej zaprezentowawszy, samych pozostawił, wskazała mu stołek przeciw siebie, czekając, by rozmowę począł.
Ciężko to przyszło panu Tadeuszowi, ale gdy raz usta otworzył, Klara uchwyciła nić i sama ży-