Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skłonności córki naszej! — kiwając głową rzekł deputat.
— Przeto też — kończyła jejmość — nie możesz nam WPan dobrodziej mieć najmniej za złe, jeśli dziś przekonani, iż serce i uczucie Izabelki naszej zwróciło się ku innej osobie...
— Tak, ku innej osobie — mówił deputat.
— Widzimy się z żalem w konieczności podziękowania W. Siekierzyńskiemu za okazany nam szacunek, a razem proszenia go, aby nam przebaczył, iż propozycji jego przyjąć nie możemy.
— Przyjąć nie możemy! — echem dodał deputat.
Stolnik osłupiał zupełnie i stanął jak wryty, nie rozumiejąc nic, nie mogąc wierzyć uszom swoim.
— A zatem — mówiła sama pani — daruj nam, stolniku.
— Daruj nam, stolniku — przemówił deputat.
— Ha! — rzekł pan Kornikowski — wola Boża, ale niech-że wiem, kto tak szczęśliwy, iż się umiał państwu zasłużyć przed nami.
Deputatowa zmieszała się, potrzęsła głową i dawała znaki mężowi, aby imienia nie wyjawiał, ale po czasie, bo pan Opaliński już je wypuścił z ust niezręcznie, za co mu pogrożono na nosie.
— Pan Piątecki.
— Co! Piątecki! syn wychrzty! — wyrwało się stolnikowi.
Deputatowa zaczerwieniła się nadzwyczajnie, deputat cały zmieszany schwycił za rękę Kornikowskiego. — To fałsz, mości dzieju! to niegodna kalumnja!