Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zachmurzony, ale o nic już nie pytał; pociągnął z sobą w miasto Tadeusza pod pozorem sprawuneczków do domu i mimo że ten go od ratusza odprowadzał, wszedł z nim razem do sklepu Falkowicza dla tem pewniejszego przekonania o wczorajszej omyłce.
Ale w sklepie dziś siedział tylko młody chłopak jakiś, a starego kupca nie było, mówiono że zachorował. To dziwne wydarzenie wzbudziło nowe domysły w panu Kornikowskim, jakkolwiek z natury swej nie podejrzliwym. Wrócili do dworku, pan stolnik wybrał się w drogę zupełnie, usiadł w kolaskę i gdy Tadeusz odchodził w jedną stronę, on odjechał w drugą. Ale niedaleko zaraz na placyku w Winiarach kazał zawrócić furmanowi i jechać do ks. jezuitów. Przypomniał sobie, że ojca Ksawerego znał z widzenia za życia pani skarbnikowiczowej i postanowił u niego o Tadeuszu się coś więcej dowiedzieć.
Powoli, po nierównym tocząc się bruku, kolaska zajechała przed wspaniały kościół jezuitów i obszerne ich kolegium. Stolnik, który raz pierwszy zwiedzał to miejsce i nie był dotąd w żadnym z jezuickich klasztorów, uderzony został fizjonomją jego wytworną, wspaniałą, potężną i szczególnym charakterem właściwym wszystkim zakonu tego gmachom. W każdym innym klasztorze obejmowała wchodzącego ze świata cisza, spokój, tęskne jakieś religijne uczucie; tu pomimo oznak pobożności, godeł religijnych, czułeś, żeś jeszcze nie zupełnie rozstał się z wrzawą życia, z bojem jego.