Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pojąć nie umiał, co mu się stało; nie wpadał wcale na myśl, żeby to zbogacić mogło, a brzydząc się po szlachecku kupiectwem, jako stanem wyrabiającym w człowieku chciwość, i wedle wyobrażeń ówczesnych, służebniczym i podłym — nie mógł rozplątać węzła. Postanowił sobie w tej klęsce, którą go pan Bóg dotknął, gdyż nie inaczej nazywał Tadeusza zmianę stanu — udać, że się niczego nie domyśla, milczeć i modlić się, by ten szał jak najprędzej ustał.
Ale z drugiej strony sumienie szlacheckie kazało mu odezwać się, zreflektować, wprowadzić na drogę... Cóż tedy począć, mówić czy milczeć?
Długo rozmyślał pan stolnik, zastanawiał się nad swojem położeniem, rozbierał obowiązki, kłócił się z sobą, robił wyrzuty i tak dzień cały spędził w niepokoju największym. Bardzo późno w noc drzwi od sieni skrzypnęły i Tadeusz wszedł do dworku, czekała na niego Dorota z wieczerzą i oznajmieniem, iż stolnik przyjechał.
Nic na to nie odpowiedział Siekierzyński, zrzucił tylko opończę i spiesznie udał się do izdebki pana Kornikowskiego, który chodząc powoli, odprawiał wieczorne pacierze.
Na widok winowajcy staruszek zarumienił się, pomięszał, ale otworzył mu ramiona z serdecznością i w tej chwili postanawiając nic nie mówić i udawać, że nic nie wie, powitał go głosem:
— A witaj-że, witaj-że, Tadeuszko! cóż to jest? skąd-że tak późno? — Siekierzyński, może nieprzygotowany do zręcznego kłamstwa, rzekł: