Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zostać tu z założonemi rękoma anim sobie życzył, ani mogłem... Była znowu nie tylko mowa, ale konkursem zdobyte lektorstwo w uniwersytecie kijowskim, które upadło, kiedy je miałem otrzymać. Tak samo nie doszła mię katedra w Krakowie, oraz proponowane przez księcia Jerzego Lubomirskiego zastępstwo kuratora zakładu Ossolińskich. W ogólności życiu mojemu na sperandach, obietnicach, widokach nie zbywało, — i zawsze w chwili, gdy się miały urzeczywistnić, los, żartując sobie, z przed nosa mi je odbierał.
Podróż nad Horyń z przyjacielem ojca mojego Stachowskim, człowiekiem niewymownéj dobroci, o dalszych stanowiła losach. Miałem dłuższy czas tam pozostać i tam się wrzekomo osiedlić trwale. Zacząłem jednak od dzierżawy na Polesiu Wołyńskiém.
Z Omelna, przezywanego „Omylnem,“ po trzechleciu i stratach przeniosłem się do nabytego Gródka okoła Łucka, marząc o stałém, wiekuistém mieszkaniu w tym ślicznym kątku.
Ale piękny Gródek chleba dawał zbyt mało... dorobić się na nim czegoś nie było podobna, stracić co się włożyło — bardzo łatwo...
Zmuszony pozbyć się Gródka, sprzedałem go i nabyłem nie piękny, ale korzystniejszy nierównie Hubin, prawie bez domu, całkiem bez ogrodu, bo to był folwark z majątku hhr. Tarnowskich, w którym oprócz ekonoma nikt pono nie mieszkał.
Marzenie usadowienia się tam na dobre, założenia ogrodu, postawienia chaty, utworzenia sobie miłego schronienia, rozpoczęły się na nowo. Zacny Idzikowski, budowniczy, wyrysował mi plan skromnego szlacheckiego dworu.
Tymczasem trzeba było do chaty, jaką tam zastałem, przylepić coś, dobudować, a para izb na książki jeszcze nie oschła i nie była wykończona, gdy wypadło jechać urzędować do Żytomie-