Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mężczyznie wprawdzie wolno być nieładnym... ale do pewnego stopnia...
Dziwna poufałość i swoboda matki Alfonsa, ciągle zdumiewała Zdzisława, lecz się z nią powoli oswajał, rozbrajał go wdzięk wejrzenia, uśmiechu i całéj postaci, któréj z tą rubasznością (gdyż ledwie ją nie tak nazwać się godziło) wcale było do twarzy. Szczególne téż względy okazywała dla przyjaciela syna, i choć dla Rocha była téż bardzo grzeczna, pierwsze miejsce zostawiła hrabiemu.
Po obiedzie pan Roch grał na fortepianie, pani Robert’owa stanęła za jego krzesłem i poczęła znany motyw z opery śpiewać głośno i pięknie, co także Zdzisława zdziwiło niepomału. Lecz głos, choć osłabły nieco, tak był przejmujący i wdzięczny, że popis z nim wydał się zupełnie usprawiedliwionym.
Nie był to salon hrabiny Julii w Samoborach; inaczéj wyglądało to dobre i przyzwoite, ale o wiele swobodniejsze towarzystwo. Młodym ludziom było w niém i wesoło i miło — pani Robert’owa postępowała sobie z nimi nie czyniąc ceremonii. Dla Zdzisia była ona z tém wszystkiém rodzajem ponętnéj zagadki.
Niewiele téż potrzebował osamotniony sierota, nawykły do pieszczot, by się dać ująć i przylgnąć sercem tam, gdzie mu cokolwiek uczucia i sympatyi okazywano. Z razu starał się być z wielkiém uszanowaniem dla pani Robert’owéj lecz ta zda-