Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z nim kłócił, wyrzucając mu niegodziwy pessymizm jego, którym sobie i drugim życie zatruwał.
Poczciwy Klesz miał oprócz tego powody krzywienia się. Między innemi i to mu się nie podobało, że Floryan jakimś przypadkiem poznał się z córką gospodyni, która do innych talentów łączyła i ten, że mówiła nieźle po francuzku, co Małdrzykowi ułatwiało wymianę myśli. Siadywał często po obiedzie u pani Herzowej i trafiało się, że gdy ona dla gospodarskich potrzeb wychodziła do miasta, sam na sam godzinami paplał z piękną Liną, coraz poufalszym z nią będąc — i ona z nim. Klesz postrzegł, że małe podarunki przynosił z miasta, które bez trudności przyjmowano, może nawet przymawiano się do nich.
Matka, pani ober-kontrolerowa, zawsze zapraszając na kawę Jordana, który dla tego tylko nie odmawiał, że chciał badać co się tu święciło — bardzo zręcznie usiłowała się dowiedzieć od niego o położeniu majątkowem, rodzinie, przeszłości swojego lokatora, a nawet o jego charakterze.
Widocznem być zaczynało, że budowano coś sobie na sympatyi Floryana dla pięknej Liny. Jordan, którego to oburzało i przerażało razem, z przezorną dobrodusznością, z rodzajem politowania malował położenie przyjaciela, jako bardzo niepewne, przyszłość jego mocno zagrożoną. Kobiety słuchały z niedowierzaniem, i miały słu-