Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/541

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

larnie jak w zegarku, niespodzianek w nim nie ma. Miasto nasze jest jak mumia spowita i zabalsamowana, która ruchu nie potrzebuje — i we śnie czeka zmartwychpowstania.
Dzięki Bogu, ze wszystkiemi tu jestem dobrze, nie mięszam się do żadnych swarów, czytam „Czas“ ażeby się zoryentować i nauczyć, za jakim prądem iść należy; nabożeństw nie opuszczam, duchownych szanuję, warchołów się strzegę, wszystkich zatargów unikam — i dobrze mi z tem.
Znają mnie już z tej kompleksyi spokojnej ludzie i jestem dobrze widzianym. Miewam nawet zaproszenia na wielkie pańskie polowania, bo wiedzą iż byłem myśliwym. Ale, czy uwierzysz, dziś mi już one nie robią tej przyjemności co dawniej, męczę się łatwo, spoczynek mi potrzebny.
Tak, kochany mój Jordku, gdy ty swoich dwoje dzieci na rękach nosisz i z żoną w okolice czynisz wycieczki, krzepki jeszcze jesteś i żwawy, ja utyłem, ociężałem, i Pana Boga chwalę, a ruszam się jak najmniej.
Wierz mi, że po burzliwem życiu, taki port osłonięty od burzy, do którego nie zaglądają wichry, którego zwierciadła nic nie mąci — jest jedyną, najpożądańszą rzeczą“.
Uderzyło to Klesza, że w listach swych, w których pisał teraz wiele o Krakowie, o sobie, o obojętnych wypadkach, nigdy prawie nie wspo-