Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/499

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i znaleźli pokoje jadalne już dobrze obsadzone przy wszystkich stolikach. Restauracya wcale się wykwintnością nie odznaczała i siedzący w niej goście nie wyglądali na elegantów, ale zapach staroświeckiej, polskiej, tłustej i korzennej kuchni czuć było zdaleka.
Przeważali tu ludzie starzy lub dobrze podżyli. twarze z typem polskim, z rysami wyrazistemi, wąsate, czupryny szpakowate i łysiny. Tu i owdzie strój dawny i czamarka przypominały żywo przeszłość. Języka francuskiego, który u nas przy wykwintniejszych stołach słyszeć się daje, tu nie było prawie można pochwycić. Jeżeli kto nim mówił, to pocichu.
Łatwo było poznać w tych biesiadnikach niepoczesnych, szlachtę ze wsi, przybyszów i rozbitków z różnych części kraju, inwalidów dożywających tu dni ostatka pod Panną Maryą i Wawelem.
Micio, który oko miał bystre, obejrzał wnet całe zgromadzenie, znalazł trochę odosobnione dwa miejsca, usadowił Małdrzyka i kazał obiad podawać. Towarzystwo całe na widok nieznajomych twarzy zwróciło oczy na nowych gości, ciekawie i niespokojnie.
Po krótkim przestanku milczenia, rozmowy przerwane zawiązały się nanowo. Od stolika do stolika interpelowali się wszyscy, bo całe to grono było z sobą znajome. Cichość angielska i szty-