Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/489

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

więc do rana nazajutrz pozostać, znajdując że to nie było przekroczeniem terminu.
Ostatni ten dzień upłynął w jakiemś smutnem milczeniu i zadumie. Lasocka nie spuszczała z oka Moni, która chodziła, udawała wesołą, ale ciągle chustkę do ust przykładała, a lękając się aby krwawe na niej ślady kaszlu nie strwożyły ojca i piastunki, wymykała się je zapierać w swoim pokoju.
Bladość jej i nagłe wychudzenie twarzy tak były naturalnem następstwem wrażeń jakich doznała, że innych przyczyn szukać nikt nie myślał.
Szląska i Słomiński dosiadywali przy Małdrzykach.
Rozmowa teraz toczyła się tylko o kraju obiecanym. o Galicyi, o której p. Stanisław po mieście wiadomości zebrał sporo, a z nich tylko tych Małdrzykowi udzielał, które go dobrą nadzieją natchnąć mogły.
Cudowne opowiadano rzeczy, o gościnnem przyjmowaniu po domach, o przytułku jaki tam znaleźli mnodzy nieszczęśliwi, których sobie niemal z rąk wyrywano. Ziemia była w porównaniu do pruskich posiadłości, mlekiem i miodem płynąca, żyzna, bogata i gościnna, jak owe stare słowiańskie, o których Helmold pisał, że u nich zbrodnią i wstydem było, nie ugościć choćby nieprzyjaciela.
Słomiński przywodził nawet osobitości wyda-