Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ministra, gdy ta wypadnie niepomyślną, jadę na grunt, i znajdę, choćby ze stratą, kogoś co dzierżawę tę weźmie na siebie.
— A! jesteś dobrym, jak anioł! Ja bo straciłem głowę! — słabym głosem rzekł Małdrzyk, i widząc wchodzącą Monię, bladą i pomięszaną, dał znak Ladzie, aby nic nie mówił. Dziewczę zrozumiało to nagłe milczenie.
— Ja wiem wszystko, kochany tatku — rzekło cicho, całując go w czoło. — Nie trać męztwa... tułactwo jest — tułactwem, powinniśmy byli być przygotowanemi na to.
I z półuśmieszkiem zwróciła się do Micia.
— Więc, dokąd? do Galicyi? — spytała. — A potem? Cóż? Patrzałam na karcie. Bukowina? Rumunia? Serbia? Turcya?
Małdrzyk trzymał ją za rękę, patrzał na tę męczennnicę taką spokojną i zrezygnowaną i łzy, już teraz nie ukrywane, płynęły mu po twarzy.
— O! tak źle nie będzie — odparł Micio, siląc się na nienaturalną wesołość — zobaczy pani.
— A pan? — spytało dziewczę — długo nam towarzyszyć będziesz?
Lada na jej pytające spojrzenie już chciał odpowiedzieć: chociażby do grobu — ale wstrzymał się i rzekł:
— Dopóki mi państwo służyć sobie pozwolicie.
Wśród tej smutnej rozmowy, z której już Flo-