Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Cyfra tej ofiary przedstawiła się naprzód dosyć przyzwoita i pokaźna. W mgnieniu oka zmalała o jedną trzecią, za chwilę zmniejszyła się do połowy. Zawahał się i zadumał.
Było to — jakby wyrzuconem za okno.
— Może się obejść i bez tego — powiedział «obie. — Zkąd znowu napada cię taka czułość?
Gdy tak rozmyślał jeszcze, niewiedząca o gościu nieznanym, weszła Monia. Postać ta wdzięczna, smutna, która każde oko pociągała ku sobie, zrobiła i na nim wrażenie.
Pomimo ubogiego stroju wyglądała tak pańsko, tak poważnie, iż p. Ksawery przy niej małym się uczuł.
— Moja córka — odezwał się Małdrzyk, i nazwisko p. Ksawerego dodał pocichu.
Przy córce niesposób było już upokarzać Małdrzyka jakąś ofiarą; tym sposobem gość się rozgrzeszył zupełnie, zabawił krótko i spiesznie się pożegnał, nie obiecując powrotu. Odetchnął w bramie.
— O włos nie popełniłem głupstwa — rzekł w duchu. — Panu Bogu dziękuję, żem się nie uniósł. Na nicby się to nie zdało a kilkaset talarów, jak w błoto.
Szląska przyszła raz jeszcze. Zdawało się iż duchowieństwo musiało w Paryżu zasięgać wiadomości o Małdrzyku, i że tam jego ortodoksya i pobożność w wątpliwość były podane. Chłodno