Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sze są miłosierne, duchowieństwo łaskawe; jabym tylko widzieć chciała p. Małdrzyka, no i poznać córkę mojej uczennicy. A! ja ją tak kochałam.
Weszły więc razem na górę, gdzie Monia już poprzedziła Lasocką i przy ojcu siedziała.
P. Szląska nie chciała wejść bez oznajmienia i pozwolenia, wyprzedziła ją więc Lasocka.
Małdrzyk, który przypominał sobie iż o niej słyszał od żony, jako o wielkiej dewotce a kobiecie bardzo dobrej i niesłychanie skąpej tylko, kazał ją prosić. Nie wyobrażał sobie jednak aby była takim straszliwej nędzy niemal obrazem, i cofnął się przestraszony trochę.
Szląska weszła płacząc, bełkocząc i powitawszy Małdrzyka, zwróciła się do Moni z czułością nadzwyczajną.
— Kochaneczko! pozwól mi choć popatrzeć na siebie, żywym jesteś obrazem matki. O! mój Boże! mój Boże.
Żebyś wiedziała jak ja ją kochałam!
Tu rozpoczęła się trochę utrudniona rozmowa, lecz staruszka tak się nią ożywiła, że nawet przytępiony słuch zdawała się odzyskiwać.
Małdrzyk wdzięcznym jej był za tę miłość dla jego nieboszczki, za okazane żywe zajęcie Monią — i, gdy Szląska, rozpytywać i badać go poczęła, opowiedział jej całą swą sprawę, całe dzieje od wyjazdu z kraju, aż do przybycia do Poznania i