Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sto — naprzód stanął za grającymi, potem zakładać się zaczął, naostatek siadł sam do gry, jak zwykle, bardzo grubej. Był najpewniejszym i umiejętności swej, gdyż grał doskonale we wszystkie znane gry kartowe, i swojego szczęścia.
Przy kartach oczywiście o czem innem jak o nich mowy nie było, i gdy w Bazarze oczekiwano na powrót jego niecierpliwie, Lada zapalał się, grał, stawiał i — przegrywał.
Ponieważ zawsze mu się w końcu szczęściło, był więc uparty, powiększał stawki, lecz dnia tego fortuna chciała mu dać naukę, nie opatrzył się aż znaczniejszą część grosza, przeznaczonego na wypadek gwałtownej potrzeby dla Małdrzyka, puścił między ludzi.
Byłby może grał dalej, ale goście powoli wstawać i rozchodzić się zaczęli, musiał więc i on powracać ze spuszczoną głową i w bardzo złym humorze do p. Floryana.
Wieczór już był późny. Monia siedziała przy ojcu, który na łóżku odpoczywał, rozbierając w myśli co mu Słomiński opowiadał. Micio miał tyle mocy nad sobą, że w progu posłyszawszy głos Moni, nie chcąc ją martwić, przybrał wyraz twarzy przymuszenie wesoły, choć nim nikogo nie mógł oszukać.
Zobaczywszy go Małdrzyk wstał, niecierpliwy o rozpytanie się, jak mu się powiodło.
Micio kłamać był zmuszony. Powiadał, że wi-