Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie chciałem — odezwał się — wchodzić w spór z tym panem, ale Małdrzyka tego, o którym wspomniał — znam. Jesto człowiek najlepszego wychowania, wcale nie awanturnik, pokrzywdzony przez familię, zasługujący na współczucie.
Hrabia zaczął w zębach wykałać piórkiem i patrzyć w okno, jakby go ta rzecz wcale nieobchodziła. Milczał.
— Mocno mnie to dotknęło co powiedział p. Ksawery, bo ja właśnie — mówił dalej Micio — byłem tego zdania i namówiłem Małdrzyka aby w Księztwie szukał... spokojnego przytułku; dopókiby się stan rzeczy nie odmienił.
— A toś waćpan bardzo nieoględnie postąpił — rzekł hrabia zwolna — bo tu u nas, o przytułek ciężko... Myśmy wszyscy pod brzemieniem podatków napół porujnowani. Na ostatku przyznam się acindziejowi, że choć go z najlepszej strony poznałeś, tego — jak że się zowie?
— Małdrzyk.
— Co za nazwisko! — uśmiechnął się hrabia. Więc Mądrzyka czy jak tam... ale — przeszłości jego nie wiesz. Rewolucyonista, radykał! Tu u nas dla tych ichmościów miejsca nie ma.
— Uchowaj Boże — podchwycił żywo Lada — człowiek w świecie najspokojniejszy, opinij zachowawczych.
— Znamy to, znamy — przerwał hrabia. — Już