Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ków nie unikał, napisał o tem w końcu do Klesza.
Lecz Klesz, długim ciągiem czasu który nic złego nie przyniósł, był niejako uśpiony i czujność jego nad Floryanem znacznie się zmniejszyła. Przekonanym był że jej nie potrzebował tak dalece, i że — choć może jego postępowanie nie było najprzykładniejszem i miało wiele stron ciemnych — nie zagrażało przyszłości.
Ufał w to że listy Moni zastąpią teraz wszelki nadzór i opiekę, utrzymując Małdrzyka w atmosferze uczuć zdrowych i w związku z przeszłością.
Na list Arnolda — Klesz odpowiedział żartobliwie:
„Co się z moim kochanym Florkiem stało, nie dochodźmy zbytecznie. Poczciwe człecze, ma swe słabostki, ale z niemi, jak zwierz który lenieje i brzydko naówczas wygląda — chowa się i kryje. Jestem pewny, że gdy starą szerść odzyszcze powróci nam i na wierzch wypłynie.
Gdyby się trochę wyzwolił z pazurków białych wdówki, radbym był, bo zawsze jej się jeszcze więcej boję niż innych fantazyj, na jakie zachorować może.
Stosunek jego przyjacielski z tą kobietą, choć ostygły, jak sądzę, trwa nazbyt długo. Może z tego urosnąć nałóg, a na starość, która dla niego i dla nas nadchodzi — nawyknienie jest naj-