Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

często w obłęd, który więcej jest godzien politowania niż kary. Panie, coście nigdy nietylko nie doświadczały, ale nie myślały o tem co to jest przerzucenie człowieka na ziemię obcą, w świat nie swój, zepchnięcie go w obojętne tłumy — nie wiecie co ten stan zrodzić może.
Wymówił to tak smutnie przejęty bólem wewnętrznym, że trzpiotowata i złośliwa, ale najlepszego serca p. Julia uczuła się poruszoną.
— Tak — rzekła cicho — my nie wiemy co jest wygnanie i bodajbyśmy nigdy się o tem nie dowiedziały.
Florek westchnął.
— Człowiek wyrzucony z ziemi, na której rósł — dodał — jest jak przesadzone drzewo. Jeżeli nie usycha, rośnie krzywo, a do takiego słabego biedaka robactwo łatwo się czepia.
P. Perron spojrzała na przyjaciołkę, obiedwie poszanowały w człowieku, któremu się wyrwały te słowa — boleść, o jakiej świadczyły. Gospodyni nalała mu wina, kieliszek z nim swój chcąc potrącić.
Małdrzyk uśmiechnął się smutnie.
— Zdrowie wygnańców — odezwała się p. Julia żartobliwie — ale niech nam kobiet nie zabijają.
Tak się skończył ten obiad, od którego Małdrzyk wstał zbolały, pomięszany i lękając się aby