Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tem prawie wsadził doń Małdrzyka i do cyrku jechać rozkazał.
Przez całą drogę de Lada nie mówił tylko o miss Jenny! Fiakr, który miał obietnicę dobrego — na piwo, popędził ku polom Elizejskim. Cyrk stał oświecony, słychać w nim było muzykę, przybywali trochę późno. Biletów ledwie dostać mogli, gdyż ścisk tego dnia był ogromny.
Wchodzili właśnie, gdy owa sławiona miss Jenny w fantastycznem ubraniu nader lekkiem, uwydatniającem przedziwne jej kształty posągowe, stojąc na dziarskim koniu, z wdziękiem karmazynowemi kierując wodzami, pędziła szóstkę rumaków ognistych, a posłusznych jak dzieci.
Była istotnie piękną, niezmiernie zręczną, a to połączenie w niej wdzięku i siły nadawało jej istotnie coś idealnego. Nic ją nie zdawało się kosztować ani utrzymanie równowagi, chociaż jedną nogą a raczej palcami tylko dotykała grzbietu konia, ani kierowanie rozpędzoną szóstką, ani natężenie uwagi, jakiej wymagał ruch każdy. Instynktowo, z łatwością dokonywała cudów, i miała czas myśleć o tem aby się sama cudowną wydała.
Frenetyczne oklaski towarzyszyły jej przy obiegu areny.
Widok miss Jenny, koni tych, atmosfera cyrku, zapał z jakim witano artystkę, wszystko to p. Floryana też wprawiło w zachwyt.