Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szą razą gdy go zobaczę, oczy mu wydrapię. Czy i on ma się mięszać do tego.
Pogniewała się trochę, lecz w chwilkę potem szczebiotała tak wesoło i swobodnie, jakby najmniejszej nie miała troski. Chciała nawet pokazać pani Durand mieszkanko na drugiem piętrze, ale otyła kupcowa, która w loży portyera zasiadła na rozmowę, na schody wspinać się nie życzyła.
Małdrzyk po dwóch dniach niepokoju i walki ze sobą, znajdował to co miał zrobić naturalnem, i jak najwłaściwszem. Długi list przygotowywał do Jordana, pełen powagi i morałów, wystudyowany tak aby mu odjąć wszelką obawę następstw. Wiedział, że pomimo to, Jordan się pogniewa, połaje, obawiał się nawet aby sam nie przyleciał. Spóźniał się z wysłaniem pisma, rachując że kapitan go może uprzedzić, że na zarzuty łatwiej mu będzie odpowiadać, niż, jakby czując się do winy — tłómaczyć z góry, zawcześnie.
Stało się jak przewidywał, gdyż Arnold troskliwy o człowieka, którego mu powierzono, natychmiast do Tours bilet wyprawił. Piorunujący i błagający razem list odebrał od Jordana. Zaklinał go aby nie ulegał słabości i nie narażał się na nieobrachowane następstwa. Wiedząc że jedno tylko wspomnienie dziedzięcia, imię Moni