Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

fiary, dla którego największem szczęściem było, poświęcenie dla drugich, chociaż nie wiodło mu się w tem powołaniu. On też jeden starał się przy pomocy kapitana, trochę ożywić towarzystwo, żartując sam z siebie, z niezgrabności swej i nieporadności.
Opowiadanie jego wesołe o różnych małych omyłkach, popełnionych czasu pobytu w Paryżu, zwróciło rozmowę na warunki i właściwości życia tutejszego.
I przeszła tak niemal godzina, a gdy prof. Żelazewicz nie powracał, musieli się pożegnać, aby pracowitym kobietom, z których to jedna to druga, za czemś wychodzić musiały, nawet czasu odwiedzin — nie zabierać tych kilku chwil, które wchodziły w rachunek ich życia.
Jordan schodząc ubolewał, że profesora, o którego zdolnościach i nauce słyszał wiele, nie znaleźli w domu.
— Już to, prawdą a Bogiem — odezwał się kapitan — ja go prawie nigdy nie zastaję, a najczęściej w ulicy spotykam, musi biegać za lekcyami.
Wychodząc z domu skierowali się na wybrzeże i powoli ciągnęli przypatrując się wieczornemu ruchowi stolicy, który ma zupełnie odrębny charakter, tak samo jak zaludnienie ulic w każdej porze dnia jest inne — gdy, mijając ka-