Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za wiersz trudno się dobić — a tych wierszy nie biorą wiele, bo ich nie potrzebują.
— Próbowałeś? — zapytał Floryan.
Klesz rękami strzepnął.
— Gdzie zaś! mówiono mi tylko o tem — a ja ostatecznie rzemiosła uczyć się muszę.
— Ty, co całą encyklopedyę masz w głowie — dodał Małdrzyk.
— Stare to wydanie — westchnął Jordan — i kart z niej wiele wiatr wyszarpał. Z obcym krajem wprzódy się potrzeba zżyć, poznać go, wniknąć w głębiny tajemnicze życia jego — a dopiero się w nim jakkolwiek może człowiek w nędznym bytku pomieścić.
Pismo powiada: „Vae soli“, a myśmy tu wśród tłumu — sami, wiecznie, bośmy tu się nie urodzili i nie zrośli.
Klesz wygadawszy się tak mimowolnie, wnet naprawić się starał wrażenie jakie mógł uczynić.
— Pomimo to wszystko — dodał — ponieważ charakter francuzów ma być do naszego podobny — jak utrzymują ludzie, język dla nas nawykłych do niego przystępniejszy, jakoś się obędziem, i o chlebie powszednim nie rozpaczam. Ty go już tak jak masz, a ja — mieć się spodziewam.
— Dopóki ja go mam, rozumiesz dobrze że zawsze mam prawo dzielić go z tobą, bom ci winien...
— Nic! nic! — przerwał gwałtownie Jordan. —