Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziło do niego co się tam działo: wesoły zawsze głos prowizorowej, jej zabawy i nauka dzieci, krzątanie się około gospodarstwa i kuchni, rozmowy z mężem — i śmiechy wesołe obojga.
Mógł sobie najdokładniejszą zdać sprawę z ich dochodów i wydatków, wiedział ile Feder dawał żonie na utrzymanie domu, — nawet co na obiad jedli i co mieli do herbaty wieczorem. Nie mógł pojąć tego zaspokojenia małem, tych dobrowolnych umartwień, a przy ubóstwie niczem niezachwianego dobrego humoru młodej gospodyni, która do dwojga swoich dziatek, spodziewała się wkrótce trzeciego, i już pieluszki i kolebkę gotowała, a cieszyła się, bo chciała mieć koniecznie drugiego chłopca.
Feder starał się tymczasem o miejsce prowizora na prowincyi w małem miasteczku saskiem, gdzie życie znacznie tańsze było.
Prowizorowa gotując, szyjąc, ucząc dzieci, posługując sobie sama w domu, miała jeszcze czas podśpiewywać piosenki młodych lat, głosem czystym — i, gdy się najmniejsza chmurka zjawiła na twarzy męża, póty ją rozpędzać, aż z nią razem śmiać się i z dziećmi bawić nie zaczął.
Całe szczęście tych czworga osób, wedle obrachunku p. Floryana nie kosztowało ich więcej, jak jego bieda i męczarnia. Wydawali we czworo tyle ile on sam na siebie — oszczędzając jeszcze.
Tymczasem dnie uchodziły, a spodziewanych