Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sługa, stara i nędznie ubrana, która mu przyszła łóżko posłać i lampę zapalić, klapiąca pantoflami, dotykająca rękami brudnemi jego rzeczy — taki w nim wstręt jakiś wzbudziła do nich, taką odrazę, że nie śmiał pomyśleć nawet o położeniu się do łóżka.
Chciał noc spędzić w fotelu, lecz i ten zatłuszczony był i zużyty. Karafka z wodą, szklanka — wszystko na co spojrzał, niepozornem mu się wydawało i podejrzanej czystości. Powietrze stało się dusznem. W gorączce tej zastał go nadchodzący Filip, któremu Małdrzyk z boleścią się uskarżać zaczął.
Fotograf nie mógł tego wziąść na seryo.
— A! — rzekł spokojnie — to prawda, że ze wszystkich obrzydliwości ubóstwa najtrudniejszą do znoszenia jest nieczystość, towarzysząca nędzy i niedostatkowi — lecz i do niej nawyknąć się musi gdy trzeba. Zresztą wody zawsze w studni dostać można.
Floryan łóżko popodścieławszy własną bielizną z pomocą Filipa, pomywszy co się umyć dawało, rozmową trochę roztargniony — uspokoił się wreszcie.
Noc była pod wrażeniem wszystkiego co budziło obrzydliwości, ciężką do przebycia — Małdrzyk budził się, rzucał, i nad ranem dopiero usnął tym snem ciężkim, którym natura zwycięża człowieka i ratuje się od wycieńczenia.