Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

masz, oprócz że u ciebie jedzą, piją i ogrywają cię w karty.
Floryan otarł pot z czoła.
— Rachujmy — spiesznie dodał Jordan. — Kasa twoja cała wątpię, żeby nad trzysta rubli wynosiła.
— Trzaska mi winien z pięćdziesiąt! — mruknął Małdrzyk.
— No! będziesz je widział! — uśmiechnął się Jordan — te możesz pożegnać. Potrzebujesz przy dzisiejszym trybie życia więcej niż połowy tego co masz na miesiąc. Pieniędzy z Lasocina nie obiecują. Na Boga! Floryanie...
— Znajdę kredyt! — syknął Małdrzyk — dajże mi pokój, zlituj się. Przecież z Lasocina w najgorszym razie na jakie pięć tysięcy rubli liczyć mogę.
Jordan gorzko śmiać się zaczął.
— Poczciwcze ty mój — zawołał — pamiętaj, że środków prawnych do zmuszenia ich aby ci płacili nie masz żadnych, że oni ci rachunki przedstawią jakie zechcą. Gdyby przyszło przez przyjacioł znaglać, upominać się — na to czasu potrzeba.
— Znajdę kredyt! — odparł powtórnie, lecz z wyrazem rosnącej niecierpliwości Małdrzyk. — Proszę cię temi przepowiedniami nie dobijaj mnie, zlituj się.
Klesz uścisnął go w milczeniu.
— Wiesz Florku — rzekł — kocham cię nie jak