Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kartę moją odnawiać muszę. Zły humor komisarza, który bywa często kwaśnym, może mnie jutro zmusić... do wyniesienia się — w świat szeroki.
— Jakto? i nie ma wyższej instancyi? odwołania się, skargi? — zawołał Małdrzyk.
— Nie wiem przynajmniej przykładu aby coś mogło zaradzić temu — smutnie bąknął Filip. — Jesteśmy na łasce i niełasce. Sasi są w obawie naprzód o własny spokój od czasów jak im go Bakunin zakłócił — powtóre o to aby ktoś od nich nie potrzebował... kawałka chleba. Biednych wytrącają bez litości.
Filip, którego karta pobytu wyszła była, biegł prosić o jej odnowienie i pożegnał Floryana i Jordana, w milczeniu powracających do domu na Christianstrasse.
Kleszowi zdawało się, że, choćby przykrość miał zrobić przyjacielowi, rozmówić się z nim otwarcie, pora przyszła.
— Słuchaj, Florek — rzekł — trzeba mieć męztwo, temu co sobie zgotowaliśmy czy los nam zgotował mężnie zajrzeć w oczy — i — póki czas do położenia się zastosować. Ty żyjesz złudzeniami. Człowiek powinien, aby się nieomylił w rachubie, liczyć zawsze na najgorsze nie — jak ty — na najlepsze.
Małdrzyk chciał przerwać.
— Daj mi mówić naprzód — odezwał się Jordan. — Cierpliwości chwila. Żyjesz na takiej sto-