Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na stoliczku przy jego łóżku stała fotografia Moni — wpatrywał się w nią z tęsknotą, z coraz większym niepokojem.
Listy Lasockiej, choć pisane oględnie — dawały do myślenia. Nie zmieniono mieszkania w oficynie i pani Natalia na wyraźne żądanie brata nie odpowiedziała nawet.
W tych dniach przyszedł od niej list nowy: krótki, suchy, w którym oznajmywała o wyprawieniu trzechset rubli w miejsce żądanych dwóch tysięcy, wyrzucała mu marnotrawstwo i zapowiadała ażeby nie żądał nowej przesyłki, bo ani za pół roku mieć jej nie może.
Pismo to było jakby kroplą, która naczynie przepełniła.
Floryan wpadł w gniew niesłychany. W pierwszej chwili, chciał bądź co bądź — powracać. Jordan zaledwie go mógł pohamować.
Oczy mu się otworzyły. List siostry napisany był w takim tonie, jakby nie miano żadnego obowiązku względem Małdrzyka, a czyniono mu łaskę tylko.
Mniej może w tej chwili uląkł się Floryan o siebie, co o córkę. Wyrzucał sobie, że przez tchórzostwo dziecię naraził, i przyszłość jego mógł zachwiać.
Kleszowi z wielką trudnością przyszło ukołysać go, uspokoić nieco i doprowadzić do chłodnego rozważania — co czynić należało.