Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strój jego, prawie ubogi, wyszarzany i zapylony, okazywał albo zaniedbanie, lub ubóstwo; dowodziła go także obojętność przewodników Włochów dla niego, krzątających się i nadskakujących innym podróżnym, a zdających się jego nie widzieć i wcale oń nie troszczyć. Od ubrania nie wykwintnego odbijała dziwnie twarz już nie pierwszej młodości, ale nadzwyczaj pięknych i szlachetnych rysów. Najczęściej tak zbudowanym obliczom posągowym brak jest duszy i życia, są one chłodne, bez wyrazu i nic nie mówiące; ta piękność rysów niepospolita połączoną była z tak wzniosłą myślą jakąś rozlaną po nich, że mimowolnie mężczyzna ów obudzał uszanowanie i cześć. Zdjął był kapelusz słomiany z głowy i Spauer, który jako rzeźbiarz pierwszy ocenił niepospolitą piękność tej postaci, stał przed nią w zachwyceniu; przypominała ona wspaniałe utwory Michała Anioła, powagą i spokojem siły, czującej się niezwyciężona. Twarz była nieco wielką do postawy, przedłużała ją bowiem jasna-blond trochą siwych włosów przemięszana broda, ale to nie psuło ogółu; wzniosłe czoło i wyłysiała czaszka, jakby z kości słoniowej wyrzeźbiona, świecąca, koronowała budowę ręki Bożej, na której autor wyraźnie się podpisał. Głowę tę można było śmiało wrzucić na ramiona apostoła jakiego, lub mędrca greckiego; przypominała ona, a raczej na myśl przychodził, patrząc na nią, boski Plato. Niebieskie oczy, osłonione powiekami nieco znużonemi, wyrażały łagodne uczucia i myśli uroczyście spokojne; znać było że łza nie obcą im była, ale gościem na nich przelotnym.
Usta, które wąs spuścisty nie zupełnie osłaniał, uśmiechały się łagodnie. Najlepiej można było ocenić