Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Antek był uparty, i wiedział, że w końcu Sumak ulegnie, bo musi.
— No — cóż będzie? — spytał pan Dyonizy w końcu — widząc, że się zmierzchać poczyna.
— A, co ma być? — rzekł Autek z flegmą, — nie chcesz acan leśniczowstwa, to przenocujesz u Ambrożowskiego na folwarku i — z powrotem, szczęśliwej drogi!
Sumak sierdzić się zaczynał.
— No, słuchaj-że-bo acan, panie Antoni, — rzekł — niech sobie będzie jak chcesz...
Daj z biedy to leśniczowstwo, wezmę. Co robić? na bruku siedzę... ale... żeby mi hrabia o córce nie myślał. Ja o niczem wiedzieć nie chcę...
— Widzisz acan, teraz gadasz rozumnie — odparł Antek.
Ani wy, panie Dyonizy, ani ja, o niczem nie powinniśmy wiedzieć... Jeżeli tam co jest... mnie nie wiadomo, to sprawa babska... Co nam się w to wdawać...
Sumak skrzywił gębę.
— Ja tylko tak nawiasem wtrącam, że u mnie w domu rygor i dzieci matka jak oka we łbie pilnuje. To ich cały majątek, że będą uczciwe dziewczęta.
Antek się śmiał dziwnie.
Sumak po tych preliminaryach parę razy dyskursywe się puścił w rozmaite opowiadania, nie-