Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i gniewna, i zaledwie posłyszawszy wchodzącą, krzyknęła z alkierza:
— A cóż? przyniosłaś? bydlę jakieś! Jak pójdzie, tak przepadnie. Gdzieżeś siedziała! Dam ja ci za te bałamuctwa po ulicach...
Masz?
Steńka, milcząc, postawiła przed nią flaszeczkę, słowa się odezwać nie mogła.
Przestroga Estery dziwny zrobiła skutek: wszystko teraz w domu, począwszy od matki, innem jakiemś, nieprzyjaźnem się jej wydawało. Nie tłómacząc się, wyszła do pierwszej izby i z rękami założonemi na ławie usiadła, jak bezprzytomna.
Przychodziły jej teraz na pamięć narady ciche rodziców, ich znaczące milczenie, gdy wchodziła, rzucane na nią wejrzenia.
Lecz to, co Żydówka jej mówiła, czem groziła — inaczej się jakoś przedstawiało. Widziała tylko polepszenie bytu, dostatek rodziców, spokój, koniec tego bytu utrapionego, który jej siły wyczerpywał. Jeżeli oni mogli się godzić na jej zaprzedanie — miałaż ona się im sprzeciwiać i robić ich nieszczęśliwymi? Nie rozumiała dobrze całej szkarady uczynku, a tyle rzeczy równie brudnych o jej oczy i uszy się obiło, na które inni obojętnie patrzali, że oburzenie Estery prawie dla niej było niezrozumiałem.