Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale, jak Boga kocham, to rozumny człowiek!
I nie mógł pojąć, jak on, z tym rozumem, mógł przyjść do torby, a wyobrażał sobie, iż wszystkiemu chyba winną być musiała żona.
Sumak rozgadywał się przed nim ze swą otwartością zwykłą.
— Na świecie, ja panu powiem — wołał rozochocony — niéma gorszego nic, jak rozum mieć i sumienie. Tylko głupim i podłym dzieje się dobrze, a z olejem w głowie i z sercom poczciwem, zawczasu na gałąź... bo zawsze koniec taki, jak mój.
Miałem, panie, majątek, dzierżawę, pieniądze, pracowałem — męczyłem się — no, co? poczęli ludzie prześladować, aż na bruk poszedłem.
A przez co! przez-to, że człek sumienie miał, prawdę mówił bez ogródki, nikomu krzywdy nie czynił...
Antek więcej słuchał, niż mówił.
— Teraz, jak człowiek raz na bruk wyleciał — ciągnął Sumak — oho! nazad się dostać gdzieś na urzędnika trudno... Czy człek winien, czy nie winien, posądzają i nie ufają.
Więc się żyje, z pozwoleniem, psim swędem. Doradzi się co komu, posłuży, — porękawicznego dostanie, i — aby dalej.
Tu spojrzał na Antoniego.
— Gdyby tak u hrabiego się jakie miejsce tra-