Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W czasie tej czułej sceny Steńka cofnęła się w głąb izby, dwoje dziewcząt młodszych, przebudzone na łóżeczku w kącie, przestraszone głowy podnosiły i zakrywały się kołdrami. Wiedziały, że się podobne kłótnie często kończyły... razami i siniakami...
Sumak jednak, choć się kijem odgrażał, tego dnia do ostateczności nie chciał się posuwać. Dał żonie łajać, czapkę na stół rzucił, a sam na ławie siadł, oczyma szukał Steńki. Zobaczy wszy ją, kryjącą się w kącie, zwrócił się do niej:
— Wody mi daj — i spać idź... ja na stole się położę, bo rano jutro muszę wstać.
Żona łajała, płacząc. Dyonizy nie zważał na to.
Zmęczyła się wreszcie staniem i szłapiąc, powlokła się nazad do łóżka, nie przestając narzekać i przeklinać.
Sumak aa ławie dumał...
Gdy głos żony słabnąć począł... i zmiarkował, że gniew też ostygł, wstał i wolnym krokiem poszedł stanąć w progu alkierza, powtórzywszy Steńce rozkaz, aby się spać kładła.
— Jużci się wyszeptała... ty, jakaś, począł podchodząc ku łożu i szukając w ciemności krzesła, o którem wiedział, że tam stać musiało.
Wrzeszczysz, że mnie w domu niéma nigdy: a co mnie do niego ma ciągnąć? żebym na pijaną babę patrzał i koty z nią darł? Z tobą, żeby jak