Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i krew mu na twarz występowała, spuścił głowę i zamilkł.
Powolnym krokiem odstąpiwszy od Borucha, skierował się do siedzącego na ławie Buciatyńskiego i sparłszy się na stole, coś mu do ucha kłaść zaczął.
Skutkiem tego zwrotu strategicznego Borucha, który nie chciał zdradzać się ze zbytnią żądzą nabycia lasu — było to, że w kwadrans później, zawiązała się w tym przedmiocie napozór obojętna rozmowa między nim a Rejentowiczem. Sumak, chociaż oddawna w domu nie był, do żony i dzieci nie śpieszył, ani nie spytał o nie. Dosiadywał tu jako świadek, próbował być pośrednikiem i widocznie rachował na jakiś zarobek.
Tymczasem dnia tego do żadnej umowy nie przyszło. Rejentowicz miał nocować; późno już Sumak za czapkę ze stołu wziął i ociągając się, jakby z musu, powlókł się do domowstwa, które żona z dziećmi zajmowała.
Spojrzał naprzód przez otwór w okiennicy: czy u niego światło jeszcze było. Słaby promyk jego przedzierał się z wielkiej izby. Sumak, przyłożywszy oko, dostrzegł przy ogarku siedzącą jeszcze za stołem Steńkę, która, na rękach głowę położywszy, drzemała. Dwie młodsze spały. W alkierza drzwiach było ciemno.
Dyonizy zwolna do sieni wszedł, chrząknął