Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dziewczę tak się nie spodziewało, aby ktoś z nią chciał robić znajomość, zawiązywać rozmowę, że zobaczywszy Szlomińską, podniosła tylko głowę i czekała: co jej każe?
Idzia siadła, kiwnąwszy jej głową, na krzesełku, z którego stos ręczników zrzuciła na ziemię. Ruchy miała męzkie, zajęła więc miejsce, nogę na nogę zarzuciwszy i ręce na piersiach zakładając.
— Cóż to panna tak zawsze jesteś sama i sama? — zapytała. — Musisz się nudzić? Steńka podniosła oczy, zdziwiona.
— Słucham, co mi każą — odparła.
— Bardzo ładnie — rozśmiała się Idzia — ale one cię zamęczą. Nie trzeba się im dawać zarzynać. Nawet nie próbowałaś żadnej zrobić znajomości?
— Nie wiedziałam czy-by ją kto chciał zrobić zemną — odparła Steńka.
— Dlaczego? dlatego, że jesteś uboga dziewczyna — mówiła Idzia. — U nas tu na pensyi wszystkie równe.
— Ale ja — nic nie umiem.
— Bo cię pewnie nie uczono, toś niewinna — ciągnęła dalej Szlomińska. Otóż ja ci powiem, że mi ciebie żal.
Steńka się zarumieniła; spójrzała z takiem zdziwieniem, jakby się obawiała szyderstwa.
— Ja ci się przydać mogę — kończyła Idzia — bo