Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gospodarz, który się nie śpieszył z wyjściem na powitanie stryja, spojrzawszy przez okno, zdziwił się nieco, że przy karecie nie widać było żadnego pakunku i tłumoków. Domyślał się, że zapewne pod nie osobne sanie ze służbą iść musiały.
Jeden tylko kamerdyner, w bardzo pięknem futrze, elegant, wyglądający na pana, z miną gęstą, towarzyszył hrabiemu, pomógł mu wysiąść i na ganek go wprowadził.
Hr. Flawian, ubrany jak na ranną wizytę, w lekkiem futerku, w surducie, z łańcuszkiem orderowym — wyświeżony, pachnący, z laską w ręku, z twarzą dosyć wesołą, wpadł do izby, nie okazując żadnego zdziwienia z tego, co go tu spotkało.
Kwiryn stał nieco zdala, gotując się do walki; pozdrowił go lekkim i niezgrabnym dosyć ukłonem. Hr. Flawian zbliżył się ze swobodą człowieka wielkiego świata i powagą, która go nigdy nie opuszczała.
— Widzisz, szanowny synowcze — rzekł z dobrym humorem, który nadzwyczaj przykre zrobił wrażenie na Kwirynie — gdy góra nie chciała do Mahometa, musiał Mahomet przyjść do góry. Tak: rad mi jesteś, czy nie, czułem się w obowiązku, jako głowa rodziny przybyć i rozmówić się z tobą.
Kwiryn na razie nie znalazł stosownej odpowie-