Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzić jenerała z oznajmieniem o wielkim nieszczęściu...
Skrzypnęły drzwi, podniosła się z łoża twarz nabrzmiała od obficie oblanej winem wieczerzy.
— Kto taki? — za czem?
Oficer stanął, ledwie mogąc słowo przemówić u łoża i rękę przyłożywszy do kasku raportował, nie mogąc się połapać, bełkocąc i myląc co chwila.
— Wasze prewoschoditielstwo nieszczęście, więzień Naumów, zapewne z pomocą mieszkańców, nie wiadomo jak, czort ich wie, umknął. Wasze prewoschoditielstwo.
Jenerał zerwał się gniewny, zajadły w jednej koszuli wyskakując z łóżka, łajał od ostatnich słów i pokazywał pięści.
— Ty psi synu! ty łajdaku! ty zdrajco! ja ciebie poślę w katorgę na całe życie, ja cię każę pędzać przez rózgi, aż ducha wyzioniesz pod nimi!
Na to wszystko przybyły nauczony, że pokora niebiosa przebija, odpowiadał tylko nieustannym powtarzaniem.
— Winienem (winowat, wasze prewoschoditielstwo!) W mgnieniu oka posłano budzić adiutantów, oficerów sztabowych, audytora, ludzi dobrej rady. Tymczasem najsrożej polecono, aby nikt słowa nie śmiał pisnąć o ucieczce.
W kwadrans zbiegli się powołani, kto jak mógł odział się na prędce, na rozkazy jenerała, który przy wdziawszy szlafrok, chodził zafrasowany, przerażający wściekłością, bijąc to pięścią o stoły, to nogami o krzesła.
Co chwila wybuchał przekleństwami.
— A! gdybyć to inny jeszcze jaki wino-