Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Krzyknął okrutnym głosem Peczora i wpadła dziewczyna z drugiej izby.
— Płaszcz mi dać, powrócę rychło.
Szybko się ogarnąwszy i mrucząc ciągle a klnąc, wyszedł prawnik razem z Zembrzyńskim, który, czule go pożegnawszy, z temi samemi ostrożnościami przekradł się nazad na Firlejowszczyznę. Stroczycha już spała; musiał jej dziesięć razy powtórzyć, że idzie do schowanki, że ma wszystkim mówić, iż pojechał gdzieś, a jednego tylko adwokata Peczorę, jeśliby przyszedł, zaprowadzić na górę i w sali trzy razy kaszlnąć, dając znak o sobie. Wpadł na chwilę do dolnej izby Zembrzyński, potem na górę i, otworzywszy kryjówkę, wcisnął się do niej, zacierając ręce, że mu się tak niezgorzej powiodło.
Co zrobił Peczora, sam onby chyba mógł wytłumaczyć, ale to pewno, że o brzasku wozy pozaprzęgano, ludzie byli gotowi, a Wincentowicz, kazawszy piwa z serem zagrzać dla siebie i Burskiego, zabierał się na wóz siadać, gdy gospodę otoczyli żołnierze i kilku sądowych weszło przez bramę. Nieszczęśliwy łowczy zrazu myślał, że zaszła jakaś omyłka, lecz posłyszawszy, że o ludzi z Brańska i paki się dopytują, o mało nie oszalał z rozpaczy.
— To ten zbójca Zembrzyński — krzyknął — zdradził nas i biedy naprowadził, lecz nie daj Boże, by się ze mną w życiu spotkał, bo z duszą rąk moich nie ujdzie!
Wyraźny rozkaz sądu, aż do bliższego rozsądzenia, co paki zawierały i do kogo należały, polecał opieczętowane złożyć pod strażą. Wincentowicza, który siłą się chciał opierać, przyaresztowano, Burski uciekł, dopadłszy konia... ani go gonić myślano.
Ponieważ Gozdowski znacznie wprzódy wyruszył i prędzej miał być w Warszawie, Burski, nie myśląc już o dognaniu go, zwrócił się napowrót do Brańska. Poczciwe człeczysko przez całą drogę, którą oklep na pochwyconym chłopskim koniu odbywał, przemyślał tylko, jak się potrafi pokazać tam, żeby swoją osobą