Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gozdowski, wszedłszy ze starym, spojrzał na popisującego się zukosa z gniewem i trwogą, wyznać jednak musiał sam przed sobą, że ów szaławiła wyglądał wcale dobrze, miał minę djablo paniczykowatą i piękny był — nawet przy księciu Robercie.
— Trzeba tych intruzów co najprędzej się stąd pozbyć, a nie, to oni mi tu piwa nawarzą, a ja za nich potem pokutować będę musiał.
To powiedziawszy, zasępiony uszedł na stronę. Rozpacz go niemal ogarniała, nie wiedział, jak z tego wybrnie, jak się wytłumaczy, jeśli go spytają o warunki, wyrzucał sobie, że się w to wdał, nadewszystko zaś lękał się, ażeby książęta, dowiedziawszy się jakim przypadkiem o pretensjach Garbowskiego, jemu nie przypisali myśli szalonej połączenia przez księżniczkę starożytnego domu udzielnych niegdyś książąt z rodziną panów Garbowskich i Gozdowskich.
Siedział tak ponury, a patrzył z przerażeniem na Zygmusia i jego ojca, którzy jakoś tu sobie byli tak swobodni i weseli, jak ryby w wodzie. Położenie książąt, ich własne zawikłanie interesów, oburzenie Gozdowskiego wcale się ich nie zdawało obchodzić. Stary Garbowski, z rękami wtył założonemi, w pośrodku salonu stał tak jakoś bezpiecznie i twardo, jakby tam wrosnąć myślał.
Korzystając z odwróconej uwagi, mecenas Hartknoch dał znak panu Zembrzyńskiemu i pokornie za sobą idącego pryncypała wyciągnął w dziedziniec dla narady.
— Nie sądzisz pan, — spytał — że ci Garbowscy panu szyki pomieszają? Przyjechali z pieniędzmi.
— Z pieniędzmi, tak jest, — uśmiechając się, rzekł Zembrzyński — ale z tego nic nie będzie; oni podają twarde warunki, ja z Garbowskim się widziałem wprzódy i spokojny jestem o niego. Puszczaj pan ich, niech idą swoim porządkiem, i owszem, i owszem, nam oni rychlej pomogą, niż zaszkodzą; my przy swojem twardo stać będziemy, a w dodatku się na-