Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nazajutrz, o białym i jasnym dniu, obie strony bojujące wystąpiły w całym blasku. Panna Alfonsyna wystroiła się jeszcze niesmaczniej, paradniej jeszcze i kosztowniej, a wydała się gorzej, niż wczoraj. Stella, której ubioru prostota odbijała dziwnie od tej elegancji parafjańskiej, piękna była, jak anioł. Panna Antonina wysiliła się także na smakowny strój wiejski, tak że miss Burglife i jej wychowanka zdały się przy nich obywatelkami innego jakiegoś świata. Ale ojciec triumfował, widząc córkę tak wspaniale przybraną, świecącą. Książę Robert stanął mężnie na stanowisku, jakie mu los wyznaczył, zbliżył się do panny i niezbyt natarczywie, lecz z widocznem zajęciem usiłował bliżej ją poznać. Stella mu do tego dopomagała, chociaż Alfonsyna nie była dla niej sympatyczna.
Zeszli się wszyscy razem najprzód na wspólne śniadanie, przy którem szambelana nie było i generał robił honory domu ze Stellą i synowcem; potem przed obiadem wystąpili znowu wszyscy i w całym blasku. Obiad był w wielkiej sali marmoryzowanej podany i przepyszny. Wypito zdrowie gości.
Los czy zręczna kombinacja, rozsadzając mężczyzn i kobiety, zbliżyła księcia Roberta do Alfonsyny, która przerwała dotychczasowe milczenie i opowiadała księciu o Odesie i Podolu. Hrabia był w humorze najszczęśliwszym. Wieczór zszedł na muzyce, rozmowie ożywionej, a Wincentowicz nie dopuścił, aby się obeszło bez fajerwerku nad stawem.
Mościński już nad wieczór napomknął o odjeździe, ale szambelan oświadczył wręcz, iż na wsi gość co najmniej trzy dni przesiedzieć musi, jeśli nie chce gospodarzy obrazić. Nie sprzeciwiano się jakoś i pobyt w Brańsku się przedłużył.
Drugiego dnia wymyślono przejażdżkę do Villety. Tak się zwał domek wiejski w stylu włoskim, wystawiony w lasku o milę przez szambelana, za lepszych jeszcze czasów, opuszczony nieco, ale teraz naprędce