Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie bardzo był lubiony i chętnie wyśmiewano się z niego, zwłaszcza u Doliwów, którzy chcieli być ludźmi dobrego tonu i poczynali od nielitościwego z wszystkiego co ich otaczało szyderstwa.
Hasling potknął się na ganku i mało nosem nie zawadził o kolumnę pękatą, tak się spieszył; potem potknął się powtórnie na progu, a pan Doliwa rzekł chrząkając:
— Pijany; będziemy mieli komedję.
— Dziękuję panu za nią — odparła jejmość — połamie mi memble[1] i zwala posadzkę buciskami.
Meble były tego rodzaju, których sztuka kupuje się po rublu; a posadzkę robił domowy cieśla.
Otwarły się drzwi i twarz pana sąsiada z oczyma wytrzeszczonemi, z czupryną najeżoną, z gębą otwartą, z wyrazem jakiegoś niepokoju, ukazała się w nich. Wszyscy poznali, że Hasling nie był pijany, jak się domyślali, ale coś mu nadzwyczajnego trafić się musiało, bo wpadł piorunem, jąkając się pocałował z odgłosem rękę jejmości, uściskał przytomnych i padł na krzesło zadyszany.
Potoczył wzrokiem.
— Co ci panie sąsiedzie? — spytał Doliwa.
— Co mi! właśnie... właśnie miałem zacząć... Nowina osobliwsza, niepojęta nowina.
Jejmość i jegomość z krzeseł się zerwali i podbiegli ku niemu.
— Cóż to jest panie Hasling?
— Rzecz niesłychana... Uważajcie państwo tylko... jeszcze cały jestem jak oparzony... głowę postradałem.
— Coś politycznego?

— Gdzie zaś! Nowina tycząca się nas wszystkich... okolicy.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Możliwy błąd w druku; zamiast memble winno być meble.