Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w koło nas dzieje. A to doprawdy smutno... Niechby się żyło choć cudzem życiem, kiedy swojem nie można.
— Jak to! panno Scholastyko kochana, — spytał stary, alboż swojem nie żyjesz?
— A śliczneż mi to życie, mój krajczy. Nikt u nas, my u nikogo nie bywamy, niedostatek w domu... nudy nieznośne, to się śmierci równa...
Spes in Deo, moja dobrodziejka... Nie godzi się skarżyć...
— Ja się też nie skarżę, tak tylko mówię, trzeba przecie mówić o czemś, bo zapomnimy wkrótce i gadać.
Marja uśmiechnęła się...
— Moja ciociu, dziś cię burza tak w zły humor wprowadziła.
— A co mi tam burza!
— Proszę tego nie mówić — przerwał krajczy — nie wyzywajmy...
— Masz pan racją... burza burzą... a nuda nudą... przywiozłeś nam jakich książek panie Sewerynie?
Seweryn spuścił głowę...
— Nie mam żadnych — odparł...
— A to klęska! Gotowam z desperacji pójść piechoto do Kulikowicza dla konwersacji...
— Śliczną byś miała waćpanna rozrywkę — dodał stary...
— Zwłaszcza że nas tak kocha!! — zawołała panna Scholastyka.
— A w dodatku Kulikowicza nie ma pewnie w domu... bom go zostawił u Pokotyłów.
— On też tu rzadko mieszka, we dworku który ma w Górowie, częściej w swojej wiosce...
— A! wiecie państwo co, jakby to było ślicznie, żeby