Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

narzekał i skarżył się przed milczącym i zadumanym gospodarzem.
— Konie, prawda młode, ale jeżdżone! dwa razy były w zaprzęgu. Mój Tomko wozi jak królewski woźnica... Djabeł nadał trzodę... coś im tam wplątało się pod nogi. I jak się nie poniosą! Ho! panie! prawda, że mnie to drogo kosztuje, alem w życiu tak szybko, wyśmienicie nie jechał.
To mówiąc spojrzał hrabia zyzem na wchodzącego Seweryna. Znali się oni, ale skutkiem nieporozumień, byli gorzej niż na zimno; udawali, że są sobie obcy. Zdziwił się tedy potężnie Hubert, gdy Seweryn go skinieniem głowy przywitawszy, rzekł żywo:
— W takich razach panie hrabio... takich przypadkach... zapomina się na chwilę o wzajemnych urazach... Potem je można znowu przypomnieć, jeśli się podoba. Chodziłem na medycynę; jestem jeśli nie doktor, to przynajmniej felczer jakikolwiek. Ponieważ nie ma komu nogi opatrzyć, i aż jutro chyba znajdzie się pan Freze lub Moszko, proszę przyjąć moją posługę...
Seweryn mówił, a hrabia oczy wytrzeszczał, czerwienił się, dziwił; nareszcie uśmiechnął, wyciągnął rękę i rzekł udając wesołość, co go nigdy nie opuszczała:
— A! zlituj-że się! a nie chcesz pan czasem powetować swojej szkody na mojej nodze?
Potem dodał:
— Mam-że wierzyć propozycji?... Chciałżebyś?
— Pozwolisz hrabio! masz-li ufność?
— Zupełną! słyszałem o cudach twych kuracji... ale prawdziwie... zawstydzasz mnie... to kawałek heroizmu!
— Nie szafujmy tak panie hrabio, wielkiemi słowy, zdadzą się one na większe czyny; a to proste spełnienie