Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Synowiec gospodarza, pan Fabjan, wysoki, dobrze zbudowany chłopiec, z bródką zapuszczoną i włosami długiemi, cygarem w ręku.
Trzecim był pan Hasling, sąsiad niedaleki, siwiejący już mężczyzna, w staroświeckiego kroju fraku granatowym, chudy, wysoki, chmurnego wejrzenia.
Czwartym pan Teodor Doliwa, i ten z bródką ryżą, wąsami bląd, bakembardami ciemnemi prawie, włosami barwy pośredniej, różnej od poprzedzających (co mogło być skutkiem fiksatnaru), z cygarem w ustach.
Piątym i ostatnim, maleńki człowieczek fertyczny i ruchawy, pan Kulikowicz (jeszcze sąsiad), brudny, niepozornie ubrany, z czupryną czarną do góry, oczyma czarnemi na wierzchu, noszący buty na ogromnych korkach, mocno wykrzywione.
Dom w którym się znajdowali ci panowie, był staroświeckim szlacheckim dworkiem, ocienionym lipami ogródka, odsłonionym od strony dziedzińca. Obok niego stały ściśnięte zabudowania gospodarskie wszelkiego rodzaju. Z za gałęzi topoli balsamicznych wystawał tam dach stodoły, ówdzie ściana spaczona chlewku, dalej bielony niegdyś bok oficyny, to znów czarne żebra szpichlerza z gankiem na słupkach i długim rzędem kuf próżnych, korzystających z pory i używających świeżego powietrza.
Po dziedzińcu przechadzały się bez ceremonji, poważnie, swobodnie, znając się na swojem miejscu, pośród piołunu, bylicy, łopuchu i ostów, napuszone swą ważnością, indyki z licznem potomstwem, gęsi z córeczkami w żółto-brudnych sukienkach, gadatliwe kumoszki kury, i świergoczące nieustannie trzpiotowate polatywały po płotach wróble. Złowróżbne śmieciuchy, czubkami swemi