Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zać moją przychylność dla was, jeźli potrafię. Spodziewam się, że nie zechcecie napróżno siedzieć w domu i mogąc służyć Rptej skutecznie?
— Radbym z duszy.
— Możecie być posłem na sejmie!
— Nieznajomy jestem tutaj.
— Poznamy się!
— Nikt za mną głosu dać nie zechce.
— Nie bójcie się. Ja z wami! a mnie bracia szlachta nic nie odmówią.
— Potrafięż?
— Potraficie, bylebyście chcieli — przerwał starosta. — Musiemy, powtarzam, musiemy was zrobić posłem.
Mecenas uścisnął starostę.
— Ale o tem potem — zawołał gospodarz — zamieszkajcie tylko z nami. I — dodał ciszej, trzeba wam trochę szlachtę ku sobie pociągnąć... dom otworzyć, żyć wystawniej. Przywykliście jak słyszałem do samotności.
— Potrafię od niej odwyknąć — rzekł rezolutnie Maleparta.
— Miło mi tak szlachetne widzieć w was sentymenta — dodał starosta a w duchu rzekł sobie: — Jesteśmy na dobrej drodze! Będzie się musiał starać przezemnie! Zatarł ręce. — Chodźmy! — zawołał głośno — chodźmy spełnić jeszcze zdrowie.
Podano kielichy i wypróżniono je krzycząc:
— Zdrowie gospodarza! zdrowie jaśnie wielmożnego starosty.
Napróżno chciał gospodarz wznieść inny toast, szlachta, a na czele jej zaanimowany Maleparta, zagłuszyli go. On dziękował ze swoją poważną dumą i protekcjonalną miną.
Nareszcie podpojona dobrze szlachta, powoli wysuwać się, dosiadać stępaków, taradajek, kolasek i bryczek zaczęła, zaturkotało w dziedzińcu i goście wynosili się po jednemu, po kilku, gwarząc jeszcze i śmiejąc się w ganku, krzycząc w bramie. Maleparta chciał także umknąć, ale starosta go zatrzymał.