Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapewne! i użyję — rzekł Maleparta.
— Radujem się, że to zapewne nie gdzieindziej jeno u nas będzie.
Mecenas zamilkł.
— A że — mówił dalej p. Atanazy — od pierwszego widzenia sąsiada, czułem i czuję ku niemu prawdziwą skłonność, z przestrogą przyjacielską pospieszam, poznajcie się ze starostą, da wam rady zdrowe, bo to bywalec, co wie jak sobie z fortuną począć i do honorów pokaże drogę. W całej tu ziemi nie znajdziecie mu równego pana, coby panem będąc, bo ten tytuł z rodu, fortuny i honorów słusznie mu należy, z bracią szlachtą żył lepiej i poufałej. To też nie chwaląc się, szlachta cała porąbać by się dała za niego i słowo starosty, rozkazem dla niej. Nie widziano u nas, aby kto poszedłszy przeciw niemu, utrzymał się.
— Starosta ma familją?
— Siostrę, dojrzałego wieku, która senatorom ręki swej, dla independencji charakteru odmówiła, wielkiego animuszu białogłowę, i córkę flor incomparabilis, wychowaną wedle światowych reguł, młodą jeszcze. Obie co roku w Warszawie sollicytowane przez mnogość konkurentów, dotąd wedle serca i dostojności swej socios vitae sobie nie dobrały.
— A żona?
— Zmarła dawno. Tandem, rzekł powstając rotmistrz, kiedyż się go w Porajowie spodziewać możemy?
— Nie wiem, ale pragnę poznać tak dostojnego sąsiada i wielcem memu panu wdzięczen — dodał Maleparta — że mi to ułatwić obiecujesz.
Ex toto corde! Ale kiedyż? abym nie odjechał.
— Ot tak temi dniami.
— Gdyby w niedzielę — spytał p. Atanazy — toż to się tego dnia wiele szlachty na mszę i cały potem dzień do starosty zjeżdża, poznałbyś wielmożny pan dobr. za jednym razem obywatelstwo nasze.
— Będę się starał być w niedzielę.
— A więc ad videndum — dodał rotmistrz kłaniając się i biorąc czapkę.