Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

narzekając na ciebie.
— Bylebyś sobie poszła.
Naścia widząc że nic nie pomaga, rozlała się znowu we łzy, rzucić mu się chciała na szyję: Maleparta odskoczył.
— A to szalona ta kobieta, żeby tak się przyczepić!
— Ty mnie już nie kochasz jak dawniej?
— Ja cię i dawniej nie kochałem.
— Ale ja ciebie kocham, ja cię nie opuszczę.
— Dajże mi pokój, wiem dobrze, że przedemną kochałaś kilku już palestrantów i po mnie łatwo się pocieszysz. Daj mi pokój i idź sobie.
— Nie chcę więc być twoją żoną, ale pozwól mi być przy sobie!
— O nigdy! — zawołał Maleparta. — Ja dzieci nie lubię, zwłaszcza takich! Daj mnie pokój i ruszaj sobie! O to ślicznie! o to ślicznie!
I płaczącą, wyrywającą się, szamoczącą Naścię, wypchnął bez ceremonji za drzwi, które z najzimniejszą krwią za nią zaryglował i dopiero odetchnął.
— Ot tom był sobie piwa nawarzył! No! no! Nauka na przyszłość! Gadzina nie kobieta i gotowa mówić, że to moje dziecko! Słyszeliście! To zuchwalstwo niepojęte.
Nazajutrz jejmość burmistrzowa, Naścia, p. Hryhory z całą czeredą krewnych ławników, wójtem, pisarzem magistrackim, kupcami, obiegli drzwi Maleparty: przychodzili w nadziei że krzykiem, hałasem, wrzawą, groźbami, wymogą na mecenasie ożenienie z Naścia. Zaczęli z góry, ale po przywitaniu Maleparty, spuściwszy nosy na kwintę, ze wstydem odejść musieli.
— I znowu nie będzie wesela — rzekł smutnie pan Hryhory wychodząc; — to już tak trzeci raz Naści się nieszczęśliwie trafia!
— Niech jej choć zapłaci! — wołała jejmość.
Nowe więc posły do mecenasa, nowe tentacje; dał się wreszcie pokonać i może unikając narzekania którego coraz więcej się lękał, stając się draźliwszym i dbalszym o opinją ludzką, zgodził się wypłacić nie