Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem z żalu i łez biedna kobieta umarła, a mąż, który ją kochał bardzo, wkrótce też za nią poszedł, tak, że w chacie została koza czarna i królewicz tylko.
Trudno było wyżyć, nie pracując, a robić się nic nie chciało, powiedział więc pewnego dnia chłopak (zwano go rybką) do kozy:
— Mamko moja kochana! trzeba pono chałupę kołkiem podeprzeć, bo dalej z głodu umrzeć przyjdzie. Zostań ty tu sobie na gospodarstwie sama, masz cały ogród, żebyś się sobie pasła, ja pójdę na dwór do króla, pana naszego, i wstąpię na służbę do niego.
Koza brodą potrząsała, bo się jej samej zostać nie chciało; nie chciała się sprzeciwiać wychowankowi i zabeczała:
— Idź, gdzie ci lepiej, a jak ci źle będzie, wracaj do mnie. Ja chaty dopilnuję.
Rybka trochę się odziawszy, nową sukmanę włożywszy, włosy przeczesawszy, łapcie i czyste onuczki wziąwszy, poszedł do dworu. Chciał do króla, ale do niego wprost się docisnąć nie było można; zaprowadzono go do marszałka, marszałek do podkomorzego, podkomorzy do namiestnika, wodzili go, wodzili, i ledwie trzeciego czy czwartego dnia dopuszczono go do oblicza pańskiego.
Stary król, Wrzeciążek, siedział na tronie, w kołpaku z kitą, i orzechy sobie gryzł, gdy Rybkę przyprowadzono.