Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śnie, żem je zrobił, nikt nade mnie skuteczniej poradzić ci nie potrafi: ab uno disce omnes.
— Co ja, tobym nigdy nic podobnego nie uczynił.
— Jestżeś pewnym, że nie pokochasz lub pewnym, że potrafisz z zimną krwią zostać podłym?
— Ale zlituj się! Tysiąc jest sposobów środkowych... Strzemba byłby wziął dla córki dziesięć tysięcy posagu i wydał ją zamąż.
— Alem ja ją kochał!
— Otóż w tem właśnie jest wielkie niedarowane głupstwo.
Karol ruszył trochę wzgardliwie ramionami.
— To prawda, — rzekł — mam głupie serce i to mnie, jak ty nazywasz, zgubiło. Ty jestżeś pewnym, że go nie masz?
— Ja? nic a nic!
— Jeśli tak, przyznam ci się, tyś straszny człowiek.
— Tak! dla kobiet.
— Mnie się zdaje, że kto nie umie kochać kobiety, nie potrafi przyjaciela.
— Filut; Chciałbyś mnie widzieć razem z sobą w jednej kozie; ale nie! nie! Ja sobie dam radę...
— Życzę ci, cofnij się, póki pora.
— Cofnąć się, żeby się śmiano ze mnie?
— Wołałbyś, żeby płakali?
— Zdaje mi się.
— Boję się, żebyś sam nie płakał.
— Ja?! Ale któż dobrze wychowany płacze?
Karol od stóp do głowy zmierzył Sylwana i ruszył tylko ramionami.
— Mój Sylwanie, — rzekł — oducz się twoich burszowsko-lwich pojęć o człowieku i młodości. Serce jest warunkiem życia.
— Ale cóż ma za związek serce z podobną intrygą?
— Bez serca, jest to brudna, zwierzęca namiętność.
— Cha! cha! Doprawdy, od czasu jakeś się ożenił, pogłupiałeś, kochany Karolu! Jesteś moralny jak Marmontel i prawisz o sercu nieznośnie, jak stary romans ośmnastego wieku.