Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pastety krajał pieczyste, nie przeszkadzał rozmowie, a bawił dowcipami, które rzucał wśród kwiecistych frazesów Elizy i poety, jak te fajerwerki, które we Włoszech puszczają na infioratach w odpusty.
Mówili o Włoszech, o kraju — Eliza wcale się czułością dla Polski nie odznaczała, Polska ją nudziła swoją wiekuistą żałobą i nieskończoną ofiarą, ale z taktem kobiecym dotknąwszy tej struny, gdy poczuła że dzwięczy tęskno w duszy poety, nastroiła się natychmiast do niej i stała żarliwą patrjotką. Przeciwko charakterowi swemu, wesołemu zwykle, stała się tęskną dla przypodobania, słowem użyła wszelkich możliwych środków, aby Leliwę skrępować. Jednym z najlepiej obmyślanych było przywłaszczenie sobie gwałtowne poety; wiedziała, że wrażeniu nie trzeba dać ostygnąć, że wyobraźnię i serce należało przywiązać nałogiem, stać się potrzebą, warunkiem życia. Dla tego niedając ostygnąć pierwszej gorączce zachwytu, jaki wywołać była pewną, zaprosiła zaraz obu tych panów nazajutrz na obiad do Rzymu, pozajutro na przejażdżkę z sobą w okolice, a rachowała iż tym czasem znajdzie nowy środek niewypuszczenia poety z rąk swoich.
Ku końcowi tego improwizowanego obiadu byli w najlepszej przyjaźni; Staś zapomniał, że ją widział pierwszy raz w życiu, zdało mu się iż znał od wieków, ona rozkazująco i poufale obchodziła się z nim, jak z podbitym. Roman patrzał, nie dawał znaku że widział to i przyklaskiwał tryumfowi w duszy, bo tryumf był mu na rękę....