Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przybyła, na stół tylko położywszy woreczek, jako tymczasowe wynagrodzenie, sama do bryczki zaraz pobiegła i kazała cożywiej popędzać.
Wojakowski byłby może gonił za nią, lecz w stajni, oprócz starej kobyły, nie miał konia, a nimby pobiegł na pole i sprowadził, okulbaczył, siadł, niepodobieństwem już było dopędzić.
W worku pozostawionym, z prostej siatki nicianej, nie było więcej nad dziesięć czerwonych złotych i to monety osobliwej, starej jakiejś, różnego stempla, chociaż bardzo ważnych.
Do mnogich zagadek, przybyła tedy jeszcze jedna, kim była ta kobieta, skąd i o jakie papiery tak się niepokoiła?
Wojakowski, z powodu roboty w polu, nie mógł zaraz iść z tem do ks. Szymona; musiał czekać do niedzieli i dopiero po sumie pochwycił księdza na cmentarzu, spowiadając mu się z nowej tej przygody.
Dawała ona do myślenia, bo tak staranne ukrywanie nazwiska i ten niepokój o listy jakieś czy papiery, które nieboszczyk, jak mówiła jejmość, miał zawsze nosić na piersiach, jakąś dziwną komplikację tajemniczej tej sprawie nadawały.
Wojakowski z ubrania, uprzęży, bryczki wnosząc, utrzymywał, że jejmość zdaleka, o mil przynajmniej kilkanaście, przybyła.
Szlachcicowi szło i o to, czy z sumieniem czystem mógł dukaty porzucone zatrzymać, o co ks. Szymon go uspokoił. Starowina jednak przy tem stał, zdaniem swem i Basieczki, aby choć z tych pieniędzy krzyż postawić na mogile.
Ale cóż na nim napisać było? O. Szymon radził dzień tylko śmierci położyć i prośbę o Anioł Pański...

V.

Bużeński jeszcze z łóżka nie wstawał, gdy codziennie oczekiwany przyjaciel, przezywany przez niego Kalasem, dnia jednego do miasteczka przybył i z pyłu się otrząsnąwszy, odziawszy się przystojnie, mundurowo, oznajmiony już naprzód Bużeńskiemu, nadszedł do klasztoru.
Z porucznika wnosząc po jego najserdeczniejszym przyjacielu, za którym tak tęsknił, można się było spodziewać drugiego takiego zawadjaki i szaleńca, jakim on był.
W związkach serdecznych ludzkich bywają wszakże tajemnice, równie niezbadane, jak w chemicznych powi-